czwartek, 18 stycznia 2018

The Last Guardian


Bardzo obawiałem się tej gry. Wiedziałem, że jest wspaniała, pięknie wykonana i odpowiednio długa. Wiedziałem, że będzie się rewelacyjnie w nią grało i że nie raz złapie mnie za serce. Byłem pewien, że zanurzając się w jej świat, bardzo zżyję się z moim zwierzęcym kompanem, Trico. I właśnie tego najbardziej się obawiałem, ponieważ takie produkcje robią wszystko, aby chwytać graczy za serce. Widząc opis znajomego, który mówił o emocjonalnym rollercoasterze wiedziałem, że będzie i cudownie niczym w raju, i jednocześnie piekielnie ciężko… jak widać przetrwałem, a emocjonujący finał utwierdził mnie w przekonaniu, że to jedna z najwspanialszych gier w jakie grałem.


To nie miała być recenzja, ale skoro zamierzam napisać parę słów więcej o tej grze, to jednak tak potraktuję ten wpis. Wielu nie zgodzi się z moją opinią na temat tej gry. Powszechnie wiadomo, że powstawała z trudnościami przez wiele lat, na przełomie dwóch generacji. Wspominając poprzednie dzieła Famito Uedy, czyli Ico i Shadow Of The Colossus (które uwielbiam) cały czas cierpliwie czekałem i miałem nadzieję, że jego trzeci projekt ujrzy światło dzienne. Ku mojej uciesze tak się stało, ale przez to długie czekanie, problemy i zawirowania, z czasem moje emocje opadły a grę kupiłem z rocznym poślizgiem. Pierzasty pieso-koto-gryf, którego wszyscy nazywają Trico doczekał się swojego czasu w mojej PS4. I był to mój najlepiej spęczony czas przy tej konsoli.


Każdy, kto sprawdzi obrazki lub filmiki z gry zobaczy, że nie ma tutaj jakiegoś rewelacyjnego globalnego świetlenia, dokładnych tekstur, wspaniałych efektów cząsteczkowych i innych. Ogólnie często bywa szaro, buro, ponuro. Na standardowym PS4 miałem czasami spadki animacji. Ponadto kamera nie zawsze dobrze się ustawiała, potrafiła zgubić akcję lub wlepiać się gdzieś w ścianę, a naszym głównym bohaterem momentami topornie się sterowało i reagował on z opóźnieniem. To tyle, jeśli chodzi o wady. Poza tym, ta gra to dla mnie ideał…


Te wszystkie mankamenty nie przeszkadzają grze wyglądać rewelacyjnie. Nie pobiegamy swobodnie po terenach w których jesteśmy uwiezieni, ale skala poziomów jest ogromna i często z daleka widzimy obszary, do których w późniejszym etapie gry dotrzemy. Widoki często zapierały mi dech w piersi, ale niekoniecznie zaawansowanymi technikami renderowania, ale właśnie artyzmem i skalą. A żeby ukończyć grę, niejednokrotnie musiałem mocniej ruszyć mózgownicą. Zapomniałem już o takich momentach, w których po prostu utknąłem w grze :) i musiałem na spokojnie ogarnąć wszystko co jest dookoła, sprawdzić otoczenie, zwrócić uwagę na to, co akurat robi Trico, wpaść na pomysł i go jeszcze dobrze wykonać. Często rozwiązanie polega na świetnie przemyślanej fizyce, która napędza całą grę. Zachowanie poszczególnych materiałów i przedmiotów w grze, jak i naszego pierzastego kompana jest naturalne i wypada bardzo przekonująco. Wszystko co znajduje się w grze ma swój ciężar i odpowiednie właściwości, dzięki czemu z pełną immersją przeżywałem całą grę. A najwięcej radochy, emocji, wrażeń i uczuć dostarcza właśnie Trico.


Trudno jest opisać to, co się czuje, grając w tą grę. Z każdą kolejną godziną gry, wraz z bohaterem tej przygody przywiązywałem się do Trico coraz bardziej. Ta ponoć bezduszna, zjadająca ludzi bestia zaskakiwała mnie na każdym kroku. Wiele razy ratowaliśmy sobie życie nawzajem, wychodziliśmy z różnych opresji, wspieraliśmy, rozdzielaliśmy na chwilę by po pokonaniu jakiejś trudności znów kontynuować przygodę razem. A głównym celem tej przygody w The Last Guardian jest próba wydostania się z osadzonego jakby w kraterze po wulkanie kompleksu budowli, z powrotem do rodzinnej wioski. Zatrzymać nas za wszelką cenę będą próbowały opętane dziwną energią zbroje (wyglądają jak rycerze w pełnym pancerzu), z którymi tak naprawdę nie mamy żadnych szans. Możemy jedynie liczyć na Trico, który bardzo agresywnie reaguje na tych przeciwników. I podczas gdy nasz czworonożny przyjaciel pomaga nam rozbić przeciwników, my musimy zaopiekować się nim, uspokajając go, wdrapując się na niego i wyciągając z jego ciała wbite włócznie. Czułem ten ból, gdy Trico popiskiwał wraz każdą otrzymaną raną :( 


Chciałbym napisać jeszcze więcej, podzielić się swoimi przemyśleniami na temat całej przygody i wspaniałego zakończenia, jednak wolę zachować to dla siebie i pozwolić Wam odkryć to osobiście, do czego szczerze zachęcam. Dodatkowo nadmienię, że w jakiś sposób całe to przeżycie odmieniło moje spojrzenie na naszą branżę. Gra przez wielu była spisana na straty, przez co odniosła najwyżej umiarkowany sukces. Uważam natomiast, że największą stratą dla graczy byłby fakt, żeby gra nigdy nie doczekała premiery i została skasowana. Stąd moje przemyślenia na temat wielu innych, wartościowych tytułów, które zostały przekreślone i nigdy nie ujrzały światła dziennego. To temat na kolejny wpis…


Jest jeszcze jeden pozytyw. Nawet mój domowy kot dostał lepsze traktowanie dzięki wszystkim przeżyciom, jakie zapewnił mi The Last Guardian. Powiedzmy, że już go tak nie troluję jak kiedyś... w jakiś sposób przypomina mi Trico. I chociaż to taki mały szkodnik i niewdzięcznik, to częściej dorzucę mu jakiegoś smakołyka, w końcu on też ma uczucia, prawda? :)

piątek, 14 lipca 2017

Beta Destiny 2


Już za tydzień startujemy! Beta Destiny 2 na PS4 dla wszystkich pre-orderowców rozpoczyna się 19 lipca (na którą się nie załapuję), natomiast otwarta beta startuje 21 lipca (i na ten dzień czekam!). Pierwsza część umiarkowanie mnie wciągnęła, i chociaż nie załapałem tak mocnego bakcyla jak niektórzy maniacy, miesiącami grindujący swoje postacie i polujący na coraz to lepsze przedmioty, to jednak kilkadziesiąt godzin w grę zainwestowałem. Udało mi się każdą klasę dobrze wybadać i sprawdzić, masterując jedynie Warlocka, jednak do czasu premiery Destiny 2 pewnie powrócę do pierwszej części i ogram ostatni dodatek - Rise Of Iron. Zostało mi już niedużo czasu, premiera drugiej części zaplanowana jest na 6 września, więc już dziś wracam do Destiny, a tymczasem do zobaczenia w becie!




poniedziałek, 30 stycznia 2017

Homefront The Revolution – słaby start, świetny finisz




Będąc fanem walki partyzanckiej w grach, śledziłem losy tej gry od samego początku. Bardzo dobrze wspominam pierwszą część Homefront, gdzie nie wszystko do końca zagrało: kampania dla pojedynczego gracza, chociaż miała swoje dobre momenty, była troszkę za krótka i potrafiła kilkukrotnie się zawiesić podczas jej przechodzenia. Ale na pewno nie brakowało jej świetnego klimatu walki partyzanckiej, zaszczucia i przygniecenia przez przeważające siły wroga i kilku naprawdę dobrych rozwiązań. Nowa część, na nowszej generacji miała zaoferować otwarty świat, dłuższą kampanię, większą różnorodność i oczywiście lepsze wykonanie.


I jak się okazało w dniu premiery, nie obyło się bez problemów, i to nie małych. Słaby framerate, błędy i niesatysfakcjonująca rozgrywka były głównymi powodami zaniżania ocen. Wydawać by się mogło, że zmiana dewelopera i przeciągające się prace spowodowały wypuszczenie niedokończonego produktu. Mam to szczęście, że moje pierwsze spotkanie z grą zaliczam pół roku po premierze, gdy twórcy grę już połatali. Zawsze chciałem dać jej szansę, bo bardzo podobał mi się ten pomysł na grę. Gdy okazało się, że główne zarzuty zostały oddalone a cena spadła o więcej niż połowę, nadszedł czas na walkę z najeźdźcą.


Fabularnie dostajemy od razu mocnego kopa, gdy świeżo wciągnięci do ruchu oporu widzimy zdziesiątkowanych na naszych oczach towarzyszy. Ratujący nas w ostatniej chwili przywódca ruchu sam wpada w tarapaty, musimy zrobić wszystko aby odbić go z rąk nieprzyjaciela. Ale właściwe dlaczego musimy walczyć? Korea Północna pomogła USA w prowadzeniu wojen na kilku frontach i dostarczała im sprzętu wojskowego, który następnie w dogodnym dla siebie momencie mogli wyłączyć i wykorzystać przeciw nim, przejmując całkowicie władzę nad państwem. Na zniszczonych wojną terenach Filadelfii będziemy walczyć o każdy kawałek ulicy, wykorzystać partyzanckie techniki, częściej chowając się i uciekając niż wchodząc w bezpośrednie starcia. I taki charakter rozgrywki mi jak najbardziej odpowiada.
 

Gra śmiga na silniku CryEngine i wygląda bardzo dobrze. Od samego początku widzimy dbałość od detale, pomieszczenia wypełnione są szpargałami, drobiazgami, zazwyczaj porozrzucanymi w nieładzie. Nie ma tutaj mowy o kilku obiektach na krzyż w pustych pomieszczeniach. Wszędzie czuć atmosferę zaszczucia i bezradności wobec silniejszego oprawcy. Widać ślady po walkach, poprzewracane stoły i szafy, rozwalone sprzęty, dziury w ścianach, nieład i harmider.



Wszystko przedstawione w wysokiej jakości teksturach z drobiazgową dbałością o detale, ze wspaniałym oświetleniem i świetnie zrealizowanym trybem dnia i nocy. Wraz z upływem czasu, zmienia się położenie słońca, przez co miejscówki potrafią prezentować się bardzo realistycznie, z wpadającymi przez okno promieniami słońca, jak i rozświetlone przez wieczorne ogniska lub flary. Dodatkowo zmianie ulega pogoda, z rewelacyjnie zrealizowanym deszczem, który stopniowo, kropelka po kropelce „nawadnia tekstury”, aby po wszystkim pozostawić odbijające otoczenie kałuże na ulicach i chodnikach.



Warto od razu zaznaczyć, że do większości budynków, piwnic i skrytek można wejść, schronić się, przeczekać obławę, znaleźć coś ciekawego, i może przy okazji zaatakować wroga z dogodnego stanowiska. Większość dachów i balkonów również można wykorzystać, zwłaszcza do obserwacji, zaczajki, planowania. Pójście na otwartą wojnę z przeważającymi siłami przeciwnika mija się z celem. Przez większość czasu jesteśmy dziesiątkowani, zdominowani i walka partyzancka odgrywa tutaj główną rolę.



Mapa została podzielona na kilka stref, między którymi przemieszczamy się za pomocą tuneli. Strefy są oznaczone kolorem żółtym oraz czerwonym. Różnią się one nie tylko wielkością, ale przede wszystkim mechaniką rozgrywki. Strefy żółte reprezentują zamieszkane przez obywateli tereny, w pełni opanowane przez koreańską armię. Cywile bardzo często są zaczepiani przez żołnierzy i poniżani, czasami nawet zabijani bez powodu. Regularnie odbywają się najazdy na mieszkania. Temu wszystkiemu możemy zapobiec, jeśli zareagujemy w porę. Podbudujemy w ten sposób nastroje i morale do walki z najeźdźcą. Ale musimy tego dokonywać po cichu, unikać żołnierzy, chować się za innymi mieszkańcami i nie dać rozpoznać, gdyż od początku gry jesteśmy na czarnej liście, wśród najbardziej poszukiwanych.



Czerwone strefy to z reguły pole bitwy, gdzie wroga armia od razu otwiera ogień do wszystkich w zasięgu wzroku. To tutaj najczęściej dochodzi do ostrej wymiany ognia i ataków na patrole. Te strefy charakteryzują się również dużo większym terenem działań i otwartymi przestrzeniami. Jedne i drugie są na początku w pełni okupowane przez wrogie siły, które etapami musimy zwalczać. Najpierw włamujemy się do punktów dostępowych, następnie w dogodnych miejscach zakładamy punkty obserwacyjne i kryjówki, odnajdujemy porzucone zapasy i podbijamy siedziby wroga. Często musimy się nagłowić, aby dostać w wyznaczone miejsce: skorzystać z sąsiedniego dachu, wskoczyć przez okno motorem, lub zdalnie sterowanym samochodzikiem z ładunkiem wybuchowym dostać się do pomieszczenia przez jakąś szparę i wysadzić zalegający gruz po drugiej strony drzwi.



Do poruszania się po czerwonych strefach można wykorzystać motor. Będziemy się rzucać w oczy i szybko wyłapie nasz najbliższy patrol, ale zawsze możemy mu szybko uciec. Poza tym to całkiem przyjemny sposób poruszania się po rozległych terenach, zwłaszcza gdy już wypędzimy armię nieprzyjaciela. Gorzej jeśli zauważy nas ogromny „sterowiec”, wiszący wysoko nad miastem i skanujący teren z powietrza. Wówczas zostanie przeprowadzony atak niemal z każdej strony z wykorzystaniem piechoty, pojazdów, snajperów. Sterowce wydają charakterystyczny odgłos, dlatego szybko nauczymy się ich unikać, chowając w budynkach i pod zadaszeniami. Do większości mieszkań i ruin można wejść i w miarę możliwości zwiedzić prawie każde piętro. Szukanie ukrytych schowków, specjalnie pochowanych zasobów i ogólne szabrownictwo daje dużo frajdy. Za wszelkie znalezione kosztowności i przydatne przedmioty dostajemy pieniądze, za które ulepszamy sprzęt.


Przejmowanie kolejnych dzielnic daje nam specjalne punkty technologiczne, za który odblokowujemy nowy arsenał i gadżety, natomiast za pieniądze kupujemy ulepszenia i dodatki. Sprzęt możemy swobodnie modyfikować w locie, nie tylko dokręcając lunetę, podpórkę lub tłumik, ale również całkowicie modyfikując daną broń. Karabin maszynowy możemy w każdej chwili przerobić na ciężki karabin maszynowy lub granatnik, a kusza służy również jako miotacz ognia lub garłacz. Do tego mamy między innymi pistolet, strzelbę, snajperkę i wyrzutnię rakiet.


Koktajle Mołotowa i granaty do podstawa, dodatkowo dochodzi urządzenie hakujące i fajerwerki odwracające uwagę. Co jednak ciekawe, to sposób ich wykorzystania. Możemy bezpośrednio rzucać te gadżety np. komuś pod nogi, ale również wykorzystać zdalnie sterowany samochodzik, przyczepić do zabawki z czujnikiem aby to wróg sam wpadł w pułapkę lub zdetonować zdalnie w dowolnym momencie wykorzystując smartfon. Sam telefon to wielofunkcyjne urządzenie komunikacyjne, służące nam dodatkowo jako dziennik, mapa, czujnik najbliższych składowisk zapasów. A wbudowany aparat pomoże odznaczyć wrogów i przyda się w kilku misjach.


Kampania jest dosyć długa, aby odbić każdą dzielnicę i przejąć w całości wszystkie tereny oraz skończyć tryb fabularny, musimy poświęcić minimum 20 godzin. Dodatkowo tryb dla wielu graczy pozwala rozwijać nowo utworzoną postać w podobnych scenariuszach, gdzie razem z innymi towarzyszami odbijamy więźniów, zasadzamy się na patrol, przejmujemy dzielnice lub po prostu musimy przetrwać. Niestety gra nie jest na tyle popularna, aby bez problemu znaleźć chętnych do zabawy i musiałem sporo się naczekać zanim zebrała się ekipa do partyjki. Ponadto muzyka, chociaż jest jak najbardziej w porządku, często leci zapętlona i niektóre kawałki powtarzają się i nudzą bardzo szybko.


Jak to się stało, że jedna z najciekawszych gier 2016 roku przeminęła niemal bez echa? Niestety wygląda na to, że niedopracowany produkt lepiej przytrzymać jeszcze na warsztacie, dopracować, usunąć błędy i wypuścić w takiej postaci, aby recenzenci nie musieli zaniżać ocen. Większość minusów wymienianych w recenzjach było nieobecnych w chwili, gdy grałem w Homefront The Revolution, około pół roku po premierze. Nie żałuję ani chwili, i trzymam kciuki za powstaniem kontynuacji.


piątek, 30 grudnia 2016

Let It Die – nie umieraj.




Japoński twórca gier Suda 51 (prawdziwe imię to Goichi Suda), obecnie szefujący studiu Grasshopper Manufacture wielokrotnie mnie już zaskoczył. I to za każdym razem pozytywnie. Najpierw przy Killer 7, później z okazji Lolipop Chainsaw, Killer Is Dead oraz Shadow Of The Damned. Każdy z tych tytułów był unikalny, ciekawy, niezwykle grywalny i jednocześnie bardzo dziwny. Ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Krótkim ale bardzo ciekawym doświadczeniem było też Short Peace Ranko Tsukigime’s Longest Day, przy którym również grzebał Suda. Więc jak tu nie cieszyć się na wieść, o nowej, odpicowanej, i co najważniejsze: DARMOWEJ! grze od tego kontrowersyjnego twórcy. Darmowej, dostępnej tylko na konsoli Playstation 4, ale wcale nie lekkiej, bo zajmującej ponad 50 GB na dysku konsoli. Jeśli gra będzie dalej rozwijana, to i jej ciężar pewnie wzrośnie. A co dostajemy już dziś?


W postapokaliptycznym świecie wybieramy postać (kobietę lub mężczyznę) i w samej bieliźnie wkraczamy do Wieży. Naszym celem jest dostać się na sam szczyt. Po drodze napotkamy przeciwników w postaci psycholi, androidów, maszyn i innych mutantów. W cały ten świat wprowadza nas Śmierć śmigająca na deskorolce z kijem golfowym, który potrafi przetransformować się w kosę żniwiarza. I od razu trzeba przyznać, że nie jest łatwo, stąd uzasadnione są porównania Let It Die z serią Dark Souls.


Walka jest tak samo trudna co satysfakcjonująca. Przeciwnicy potrafią napsuć krwi, musimy trzymać ich przed sobą i nie dać się otoczyć. Zaczynamy w bieliźnie uzbrojeni jedynie w gołe pięści, by już po paru krokach znaleźć (lub zabrać przeciwnikom) żelazka, młoty, piły, kije i dziesiątki innych broni oraz różne łachy zwiększające odporność na ciosy. Walka jest efektowna, dynamiczna i krwawa. Z każdym kolejnym załatwionym przeciwnikiem umiejętność posługiwania się danym sprzętem stale rośnie, dzięki czemu stajemy się coraz bardziej efektywni. Broń z każdym użyciem się psuje, więc nie nacieszymy się świeżo zebranym żelastwem, chyba że sami wytworzymy go u „rzemieślnika”.


Naszym celem jest dotarcie na sam szczyt, jednak z pomocą windy regularnie wracamy na parter do naszego huba, aby zregenerować się, zebrać siły, sprzedać niepotrzebny sprzęt, zanieść plany wytwarzania nowych przedmiotów do „rzemieślnika” i okazyjnie łyknąć zupę grzybową dodającą nowych mocy. Dodatkowo za zdobyte doświadczenie podnosimy statystyki naszego bohatera. A co się stanie, gdy polegniemy w walce?


Na szczęście nie tracimy wszystkiego. Co prawda musimy zaczynać grę nową postacią, ale zebrana i zachowana w hubie waluta i umiejętności posługiwania się sprzętem (oraz pięściami) pozostają i przechodzą na kolejną postać. Na szczęście statystyki postaci podbijamy dosyć szybko, poza tym warto odnaleźć naszą poprzednią postać, która po swojej śmierci staje się naszym wrogiem, tak jak i inni gracze, którzy polegli. Od razu można ich rozpoznać, bo są dużo silniejsi od zwykłych przeciwników. Przyłączamy się również do jednej ze światowych grup (w moim przypadku zasiliłem Polską ekipę) aby rywalizować z innymi graczami i atakować ich huby.


Cała stylistyka jak zwykle u Sudy, jest nietuzinkowa i oryginalna. Dużą zasługą ładnej oprawy jest silnik Unreal Engine 4. Gra na pewno nie dorównuje poziomem graficznym najładniejszym tytułom, ale śmiga w 60 klatkach na sekundę i prezentuje wiele ciekawych efektów i w miarę dokładne tekstury. Myślę, że darowanemu koniowi nie warto zaglądać w tekstury, efekty i ogólne wykonanie. Najlepiej sprawdzić i przekonać się samemu, Let It Die jest dostępne za darmo, więc w ostateczności można ja po prostu usunąć z dysku. Gra się bardzo przyjemnie nie wydając na grę ani złotówki. A dla tych z nadmiarem gotówki przewidziano możliwość ułatwienia nieco rozgrywki: rozszerzenia ilości slotów w plecaku, dostępu do darmowej windy (za normalną musimy płacić walutą zdobywaną w grze) czy też lepsze prezenty od naszego kumpla, Śmierci. Jednak i bez dokładania kasy gra się wyśmienicie. Na pewno jest to kolejny udany tytuł spod dłuta Sudy 51, co uświadomiło mi jeszcze jedną rzecz: muszę koniecznie nadrobić No More Heroes!

piątek, 24 czerwca 2016

Don’t Starve: Giant Edition na Playstation Vita




Coraz trudniej klasyfikować gry biorąc pod uwagę ich gatunki. Jest ich coraz więcej, przeplatają się nawzajem i dzięki temu każdy znajdzie coś dla siebie. Aspekt walki o przetrwanie przewija się bardzo często, zwłaszcza wśród horrorów i przygodowych gier akcji. Seria Silent Hill, Resident Evil, The Last Of Us, State Of Decay, Left 4 Dead, chociaż tak różne od siebie, mają w sobie ten pierwiastek survivalu. Podstawowym założeniem nieśmiertelnego Minecrafta również jest przetrwanie, do czego niezbędne jest zbieranie różnych surowców, wytwarzanie materiałów i walka z nacierającymi nocą potworami. Każdy gracz lubujący się w tych klimatach, nie może obojętnie przejść obok Don’t Starve. A jak najlepiej grać w tego typu grę? Oczywiście na przenośnym urządzeniu, w tym przypadku na Playstation Vita.



            W grze kierujemy losami Wilsona – naukowca, który na skutek eksperymentu ląduje w nieznanym, mrocznym świecie i musi przetrwać. Musimy dbać o jego zdrowie, pełny żołądek i stabilność emocjonalną. Jednak nie tylko Wilson może być bohaterem naszej gry, z czasem odblokowujemy inne postacie, posiadające specyficzne cechy i umiejętności. Jednak musimy najpierw przetrwać naszym naukowcem odpowiednią ilość dni, za które zdobywamy punkty doświadczenia i wyższy poziom.
 

Przygodę rozpoczynamy z pustym inwentarzem, zaczynając od zbierania trawy, gałązek, kamieni. W miarę szybko musimy zmontować prosty toporek żeby nazbierać nieco drewna na ognisko. Tylko ono jest w stanie nas ogrzać w nocy i ustrzec przed niebezpieczeństwem czającym się w ciemnościach. Zebrane za dnia jagody i marchew na początku wystarczą aby zaspokoić głód, ale z czasem musimy zadbać o stały dostęp do pożywienia. Surowce przetwarzamy, zyskując dostęp do nowych możliwości. W nocy pilnujemy ogniska, przy okazji przyrządzając coraz lepsze potrawy. Z czasem dochodzimy do etapu, w którym sami uprawiamy warzywa, budujemy ogrodzenie aby bestie nas nie dopadły i rozwijamy coraz to nowsze technologie. Jednak śmierć może nas dopaść na wiele sposobów.

 
Jak zaczepimy jakiegoś dużego zwierza, będziemy musieli uciekać i to przez długi czas, zanim odpuści. Gdy rozzłościmy ul pełen pszczół, albo zaczepimy chmarę pająków, będzie jeszcze trudniej. Powolna śmierć czeka nas w przypadku głodu lub zatrucia. A najszybciej umrzemy, jeśli w nocy nie zadbamy o jakiekolwiek źródło światła. Bestie dopadną nas błyskawicznie. Wraz z upływem kolejnych dni, zmienia się również pogoda. Pada deszcz i śnieg, a minusowa temperatura najpierw złamie naszego ducha, a potem ciało. A w przypadku śmierci, zaczynamy przygodę od nowa.
 

Cała gra zarówno wykonaniem, jak i nastrojem przypomina klimaty znane z filmów Tima Burtona (np. Gnijąca Panna Młoda). Świat za każdym razem generowany jest losowo, więc dostęp do różnych zasobów niemal zawsze jest inny. Za każdym razem odkrywamy go na nowo i szukamy dobrego miejsca do rozbicia obozu. Dodatkowo odblokowane osobowości posiadają unikalne cechy, dzięki czemu rozgrywka może się diametralnie różnić. Willow nie boi się ognia, ale niestety sama potrafi wywołać pożar (co w moim przypadku skończyło się podpaleniem zarówno sporej części lasu, jak i również zrobionego z trawy i gałęzi ogrodzenia). Wolfgang jest bardzo silny gdy jest najedzony ale bardzo boi się ciemności, natomiast Wendy nie boi się ciemności ale nawiedza ją siostra bliźniaczka. Czy warto zagłębić się w świat Don’t Starve? Zdecydowanie, zwłaszcza na Playstation Vita. Polecam.




 

środa, 22 czerwca 2016

E3 2016 – konferencje gigantów



Każdego roku oczy milionów fanów elektronicznej rozrywki skierowane są na Los Angeles, gdzie odbywają się targi E3. I jak wiadomo, punktem kulminacyjnym targów są konferencje najważniejszych firm na rynku. W obecnej generacji na ich czele stoi Sony ze świetnymi wynikami sprzedaży Playstation 4, wytaczając najpotężniejsze działa.

 
Wydawałoby się, że po premierze świetnego Uncharted 4 Kres Złodzieja, długo poczekamy na lepiej prezentującą się grę. Okazuje się, że Sony ma kilku mocnych kandydatów. Konferencję rozpoczął niesamowity pokaz długo oczekiwanej kontynuacji God Of War, osadzonej tym razem w mitologii nordyckiej. Gra zmieniła się nie do poznania, wprowadzono zupełnie nowy system walki, dodano więcej eksploracji otoczenia a akcję ukazano zza pleców naszego bohatera, co okazało się strzałem w dziesiątkę. Bóg wojny, Kratos, doczekał się potomka, który będzie mu towarzyszył podczas nowych przygód. A te na pewno jak zawsze będą epickie, zaś cytując reżysera gry: „W God Of War Kratos uczy swojego syna jak zostać bogiem, a jego syn uczy go jak być znów człowiekiem”. Po sześciu odsłonach przyda się serii powiew świeżości. 

 
         Nadchodząca wielkimi krokami uczta dla miłośników postapokaliptycznego świata w postaci Horizon: Zero Dawn ponownie pokazała pazur. Daleka przyszłość, otwarty świat, walka o zasoby, wola przetrwania, ludzkość zepchnięta na granicę istnienia. Jako dzielna Aloy spróbujemy wyjaśnić, co doprowadziło do takiej sytuacji. A wszystko prezentuje się równie dobrze, co wspomniany wcześniej Kres Złodzieja. Niestety premiera została zaplanowana na początek przyszłego roku. 

 
            Z problemem sztucznej inteligencji zmierzymy się w Detroit: Become Human. Nowa gra od autorów Heavy Rain oraz Beyond: Dwie Dusze będzie kontynuowała trend dostarczania nam rozbudowanej, zależnej od gracza fabuły, świetnie nakreślonych postaci i filmowego wykonania. Bohaterów gry będzie kilku a ich losy splotą się wielokrotnie. W prezentacji pokazano na jak wiele sposób można rozwiązać sytuację, w której obdarzony sztuczną inteligencją android zbuntował się i zamiast służyć ludziom, zamordował dwie osoby, a trzecią trzymał jako zakładnika. Gracz, w roli negocjatora próbuje uwolnić zakładnika i w zależności od zdobytych wcześniej informacji i sposobu postępowania może sam zginąć, poświęcić się ratując zakładnika, zastrzelić oprawcę, lub nawet próbować uratować zakładnika i oprawcę. 

 
            Niestety na premierę tej produkcji pewnie przyjdzie posiadaczom Playstation 4 jeszcze poczekać. Nawet dłużej poczekamy na zaprezentowany światu po raz pierwszy Days Gone. W dwa lata po tym, jak pandemia zabiła miliony ludzi a resztę przekształciła w krwiożercze, dzikie stworzenia, wcielamy się w postać motocyklisty i łowcy nagród. Aby przetrwać w tym brutalnym świecie będziemy przeczesywać opuszczone wioski i miasta, wytwarzać nowe przedmioty, zakładać pułapki, walczyć bronią białą i palną. A bronić się będziemy nie tylko przed pojedynczymi przeciwnikami, ale też całymi hordami nacierającymi z każdej strony. Skojarzenia z genialnym The Last Of Us są jak najbardziej na miejscu. 
 

            Swoją nową grę na konferencji Sony zaprezentował Hideo Kojima. Po pierwszej zapowiedzi widać, że powstanie coś wyjątkowo oryginalnego. Gra powstaje we współpracy z Normanem Reedus'em, (znany głównie jako Daryl Dixon z serialu The Walking Dead). Pokazano również urywki z Resident Evil 7 oraz Lego Star Wars Przebudzenie Mocy, których wersje demonstracyjne już w trakcie trwania konferencji zostały udostępnione do pobrania dla każdego posiadacza Playstation 4. Dodatkowo poznaliśmy datę premiery długo oczekiwanego The Last Guardian, który ukaże się 25 października 2016 roku. Posiadacze Playstation 4 otrzymają również nową odsłonę Spider-Man od Insomniac Games. Całości konferencji dopełniał przyzwoity pokaz możliwości Playstation VR, czyli najtańszych obecnie gogli wirtualnej rzeczywistości. 
 

       Microsoft skupił się na promowaniu ścisłej współpracy między Xbox One oraz komputerami z Windows 10. Niemal wszystkie gry zapowiedziane pierwotnie jedynie na Xbox One, będą również dostępne na komputerach z systemem Windows 10. Gears Of War 4, Scalebound czy Forza Horizon 3 ukażą się jednocześnie na Xbox One oraz PC. Dodatkowo dużym plusem dla wybranych produkcji jest możliwość zakupu jednorazowo gry z możliwością pobrania i uruchomienia zarówno na komputerze, jak i na konsoli. Jeśli ktoś wstrzymał się z zakupem Xbox One ze względu na duże gabaryty i obecność dodatkowej cegły w postaci zasilacza, może teraz nabyć Xbox One S. Oprócz możliwości odtwarzania filmów w rozdzielczości 4K Ultra HD, ta o 40% mniejsza konsola z wbudowanym zasilaczem, doczeka się także niższej ceny (wersja z dyskiem 500GB ma kosztować 299$). 
 

             Z nowości warto wymienić jeszcze Dead Rising 4 dla miłośników zombiaków oraz strategię Halo Wars 2. Ponadto firma zaprezentowała krótki zwiastun zapowiadający nadejście nowej, potężnej konsoli o wczesnej nazwie Project Scorpio. Według zapowiedzi wszystkie gry wydawane na rodzinę produktów Xbox będą działały na wszystkich jej członkach. Czy oby na pewno pogramy w grę zrobioną z myślą o Project Scorpio na czterokrotnie słabszym Xbox One? Poczekamy do okresu świątecznego 2017 roku, aby się o tym przekonać.
 Firma Bethesda na swojej konferencji zaprezentowała szereg dodatków i rozszerzeń do Fallout 4. Dużym zaskoczeniem dla fanów serii The Elder Scrolls była zapowiedź ulepszonej wersji Skyrim, która ukaże się na Playstation 4, Xbox One oraz PC. Pewnych usprawnień doczeka się również sieciowa wersja tej serii, jednak na pełnoprawną kontynuację przyjdzie nam jeszcze długo poczekać, ponieważ firma obecnie w pocie czoła przygotowuje dwie duże, niezapowiedziane jeszcze gry.
 

Konferencja Electronic Arts nie dostarczyła wielu nowinek. Zaprezentowano więcej fragmentów z oczekiwanego Battlefield 1, osadzonego w czasie pierwszej wojny światowej. Dowiedzieliśmy się również nieco więcej o trybie fabularnym do FIFA 2017, który po raz pierwszy zostanie dodany do tego typu produkcji. Pokierujemy losami młodego piłkarza, zaczynającego karierę w świecie piłki nożnej, wliczając w to nie tylko grę na boisku, ale również wszelkie wzloty, upadki i życiowe dramaty. Niestety fani sci-fi oczekujący na nieco więcej konkretów dotyczących Mass Effect Andromeda, muszą czekać przynajmniej do jesieni, gdyż znowu pokazano jedynie krótki zakulisowy filmik, pokazujący drobne urywki z gry. 

 
Na pewno więcej mocy miała konferencja Ubisoft. Tom Clancy’s Ghost Recon Wildlands zapowiada się na ciekawą, długą i rozbudowaną grę, w którą pogramy zarówno w pojedynką, jak i z przyjaciółmi. Dysponując zespołem wyszkolonych żołnierzy spróbujemy obalić kraj przejęty przez handlarzy narkotykami. A sposób w jaki to zrobimy będzie zależał od nas i naszych kompanów. Uzbrojeni po zęby za dnia w stylu „Rambo”, czy też cichutko pod osłoną nocy. A jeśli komuś przypadło do gustu hakowanie miasta i walka z wszędobylską inwigilacją, może już sobie ostrzyć zęby na Watch Dogs 2. Wygląda na to, że kontynuacja tej jakże udanej pozycji będzie lepsza pod niemal każdym względem. Nowy bohater z łatwością przemieszcza się po miejskim terenie, a przejąć kontrolę można teraz niemal nad wszystkimi elektronicznymi urządzeniami. Również nastawiony na czystą zabawę będzie symulator sportów zimowych Steep. W autentycznie odwzorowanym obszarze Alp pobawimy się w skydiving, snowboarding, paragliding i jazdę na nartach. Spotkamy się innymi graczami, wyzwiemy ich na pojedynek, nagramy nasze wspólne wyczyny a potem pośmiejemy się z różnych wygłupów i wypadków (na szczęście tych niegroźnych, w wirtualnym świecie). Całość w przepięknie wyglądającym otoczeniu.
Jednak konferencje największych firm na rynku to nie wszystko. Po raz kolejny podgrzano atmosferę naprawdę ciekawymi tytułami, które stają się coraz piękniejsze, bogatsze i bardziej rozbudowane. Gogle wirtualnej rzeczywistości, obecne na targach pod kilkoma modelami, nie próbowały agresywnie wypierać tradycyjnych metod zabawy oferując ciekawą, jednak nadal drogą alternatywę. Co zatem zobaczymy na Tokyo Game Show we wrześniu?