poniedziałek, 21 grudnia 2015

Black Desert - Beta

Czy warto brać udział w konkursach? Nigdy nie pokładałem w nich wielkich nadziei, dlatego też zupełnie zapomniałem o moim zgłoszeniu do testowania bety Black Desert. Przypomniał mi o tym e-mail z kodem dostępu. Warto? Pewnie, że warto!


Dnia 14 grudnia prawie 30 Gb pobrało się na dysk mojego sprzętu, natomiast testy wystartowały dwa dni później, czyli 16 grudnia.
Już od pierwszych chwil gracze są rozpieszczani przez rewelacyjny kreator postaci. Do wyboru dostaliśmy sześć klas postaci: standardowy wojownik, zwinna łuczniczka, twardy berserker, czarodziej przypominający Gandalfa, czarodziejka władająca mroczną mocą i władca zwierząt (a raczej władczyni).



Kreator pozwala dopracować najmniejsze szczegóły twarzy, włosów i całej anatomii naszej postaci, w bardzo wygodny sposób. Zmieniany długość i położenie niemal każdego kosmyka włosów, ustawiając nawet stopień jego pofalowania. Za pomocą suwaków lub po prostu kursorem myszki przemieszczamy kości policzkowe, poszerzamy usta, powiększamy oczy i wydłużamy ręce. Możliwości powalają…


Przygodę rozpoczynamy od podstawowych czynności i prostych zadań. Zostajemy wprowadzeni w poszczególne elementy gry i tutaj gra nie wyróżnia się zbytnio na tle innych MMO. Biegamy, rozmawiamy, ubijamy mniejsze i większe potworki, zbieramy przedmioty. Dużym plusem jest możliwość wspinania się po budynkach.


Bardzo cieszy wsparcie dla kontrolerów. Pad od Xbox 360 sprawdzał się wyśmienicie, zwłaszcza w przypadku postaci walczących głównie w zwarciu, jak wojownik czy berserker. Jednak, co na pewno grę wyróżnia, to wykonanie, które stoi na bardzo wysokim poziomie. Można zaryzykować stwierdzenie, że jest to jedna z najlepiej wyglądających gier MMO. Ostre tekstury, doskonałe oświetlenie, klimatyczne wschody i zachody słońca. A całość śmiga płynnie, nawet na nieco starszym już sprzęcie.
Grę testowałem na dwóch konfiguracjach:
1) Phenom X3 2.1GHz, GeForce GTX 750, 6 GB RAM, Win 7 64-bit
2) Laptop Dell, i3-3217U 1.8GHz, Radeon HD 7670m, 4 GB RAM, Win 7 64-bit.


Obydwie konfiguracje pozwalały bez problemów cieszyć się grą.
W przypadku pierwszej konfiguracji ustawienia graficzne przełączyłem na wysokie, w przypadku drugiej na średnie. W obydwu przypadkach gra nie zwalniała poniżej 20 fps'ów (zdarzały się większe spadki płynności jedynie w obecności kilkudziesięciu graczy zgrupowanych w niektórych miejscach), utrzymując się w przedziale 25-30. Mówione kwestie były wyłączone w tej wersji (nie zauważyłem błędów w lokalizacji) więc napotkane osoby póki co były nieme, natomiast muzyka jest dobrze dobrana, zdecydowanie na plus.
Na koniec dorzucam kilka zrzutów ekranu, z konfiguracji pierwszej









oraz drugiej





Teraz tylko trzeba wytrzymać cierpliwie do premiery :)

środa, 28 października 2015

Recenzja: Quantum Theory






Platformy: PS3, X360

Deweloper: Team Tachyon

Wydawca: Tecmo

Rok wydania: 2010

Mocno skrytykowany tytuł, okrzyknięty marną podróbką Gears Of War, otrzymujący głównie negatywne recenzje. A ja się przy nim świetnie bawiłem, w dodatku kilka lat po jego premierze. Najpierw miał być wydany wyłącznie na Playstation 3, ostatecznie trafił również na Xbox 360. Co sprawiło, że pomimo braków w wykonaniu i ogólnej nagonki gra nie pozwoliła mi się oderwać od konsoli aż do samego końca?

 
Fabuła nie jest specjalnie porywająca, ale spełnia swoją rolę. Przede wszystkim dostajemy powojenny, postapokaliptyczny świat, pełen zniszczonych budynków i zagraconych uliczek. Ale tak jest tylko na początku, ponieważ akcja szybko przenosi się do tajemniczej wieży, którą nasz główny bohater imieniem Syd, musi zniszczyć. Ludzkość jest na wymarciu, podczas gdy większość żyjących organizmów została zainfekowana przez Diablosis, a jedynym ratunkiem okazuje się właśnie zniszczenie źródła tego wirusa. Wieża zdaje się żyć własnym życiem i szybko przekonujemy się o tym, jak to jest być intruzem w niesprzyjającym środowisku. Syd należący do rasy Gillskin, może liczyć na niewielką pomoc pozostałych przy życiu ludzi, którzy uformowali partyzanckie wojsko. Natomiast rywalizująca z Gillskin’ami inna rasa, zwana Nosferatu, również pragnie zniszczenia wieży, dlatego wysyła do niej swoją wojowniczkę. Nie poznajemy motywów ich działań, dlaczego są dwie rasy które ze sobą walczą, pomimo wspólnego celu. Nie wiemy kim dokładnie jest wróg i jak powstał ani czy nasze akcje mają jakiś większy wpływ na całą sytuację. Niestety nie wszystko jest wyjaśnione, i tak naprawdę wielokrotnie aktualny stan rzeczy przyjmujemy w sposób „bo tak jest”.


Gameplay: W poprzedniej generacji otrzymaliśmy wiele third-person shooterów z dynamicznym systemem osłon. I chociaż protoplasta pochodzi jeszcze z czasów PSX (Winback) i PS2 (Kill.Switch) to do tej pory najbardziej rozpoznawalnym tytułem pozostaje Gears Of War, które ten system wniosło na wyższy poziom. I właśnie Quantum Theory jest jego najwierniejszym klonem. Kamera, sterowanie, napakowany mięśniami bohater i sposób jego poruszania się natychmiastowo przywołują wspomnienia z Gears’ów. Jednak gra dorzuca kilka ciekawych, oryginalnych pomysłów od siebie. Przede wszystkim osadzenie gry w organicznej, żyjącej własnym życiem wieży można zaliczyć jako duży pozytyw. Przywoływane co rusz hordy przeciwników nacierają na nas, próbując nas zwalczyć jak niechcianego pasożyta, a wieża dodatkowo komplikuje nam sytuację. Potrafi zablokować nam drogę, zburzyć osłonę za którą się chowany lub w ogóle zmusić nas do szybkiej ucieczki. Ciekawie wypadają etapy, w których przylegamy do lewitujących w powietrzu, szybko przemieszczających się ścian. Zmieniająca się perspektywa potrafi przyprawić o zawrót głowy. Do przeciwników strzelamy z kilku rodzajów karabinów, shotgunów czy wyrzutni granatów. Kogo nie trafimy z broni palnej, możemy powalić mocnym ciosem z bliskiej odległości, lub przy odrobinie szczęścia wyprowadzić nawet śmiercionośną kombinację. Pomocna w wielu momentach okazuje się tajemnicza sojuszniczka, którą możemy cisnąć z impetem w przeciwników. Na szczęście nieważnie w jaką chmarę przeciwników ją wrzucimy, zawsze jest w stanie pociachać kilku swoim mieczem, a i większego bydlaka może powalić kopniakiem.


Wykonanie: Pierwsze wrażenie niestety nie jest pozytywne. O ile sam krótki prolog nie wygląda źle, tak kolejny etap, w którym przedzieramy się przez ruiny miasta, straszy pustką, słabymi teksturami i słabo zaprojektowanymi elementami otoczenia. Gra nabiera drugiego oddechu dopiero gdy dostaniemy się do wieży. Tutaj już postarano się o ciekawy design lokacji, fajnie wyglądające pomieszczenia i niezłe oświetlenie. Organiczne wnętrza mieszają się z krystalicznymi ścianami i błyszczącymi podłogami. Przeciwnicy zostali pomysłowo zaprojektowani, jak i również sam główny bohater i jego towarzysze. Ścieżka dźwiękowa stoi na przyzwoitym poziomie, muzyka dodaje swoje trzy grosze w tworzeniu tajemniczej atmosfery, w niesprzyjającym środowisku.


Warto zagrać: Jak na japońską grę przystało, jest ona niezwykle oryginalna i niespotykana. Mechanika gry to klon Gears Of War, jednak resztą Quantum Theory jest w stanie się wybronić. Sam pomysł osadzenia gry w niebezpiecznej, organicznej wieży, która za wszelką cenę próbuje zwalczyć głównego bohatera zasługuje na uznanie. Graficznie gra jest nierówna, jednak nie można jej odmówić ciekawego stylu i kilku naprawdę dobrych pomysłów. Dostępny oręż jest zróżnicowany i każdy znajdzie coś dla siebie, długość trybu dla jednego gracza jest przyzwoita, chociaż niestety zamyka się w 7-8 godzinach. Tryb wieloosobowy dodatkowo wydłuża żywotność tej produkcji, oferując standardowe tryby sieciowe.


Mogło być lepiej: Zabrakło większej różnorodności, urozmaicenia. Nieprawdziwe byłoby stwierdzenie, że od początku do końca gry jedynie biegamy, strzelamy i chowamy się za osłoną. Jednak większe urozmaicenie lokacji, dostępnego arsenału oraz czynności jakie musimy wykonywać na pewno wyszło by tej grze na dobre, zwłaszcza jeśli wydłużyłoby to nieco czas na ukończenie gry. Pierwsze etapy nieco niedomagają graficznie, na szczęście później jest już lepiej.



Podsumowanie: Ograłem ten tytuł dopiero kilka lat po jego premierze i żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Krzywdzące jest traktowanie tej gry jedynie jako klon Gears Of War, lub uboższego kuzyna. Znalazło tutaj zastosowanie wiele ciekawych pomysłów, a unikatowy design i niespotykana atmosfera pozwala przymknąć oko na kilka mniejszych niedoróbek. W dniu premiery za pełną cenę bym tej gry nie kupił, jednak po obniżce warto się nad nią zastanowić.

Ocena: 7/10

sobota, 16 maja 2015

Dying Light – "Dobranoc i powodzenia!"



Rok 2015 będzie obfitował w kilka mocnych, polskich produkcji, a pierwsza z nich trafiła już na półki sklepowe, dostępna na komputery PC oraz konsole PS4 i Xbox One. Zapowiadana od 2013 roku gra Dying Light jest spełnieniem marzeń wszystkich miłośników walki o przetrwanie w świecie opanowanym przez zombie. Spora w tym zasługa doświadczonego wrocławskiego studia Techland, które ma na swoim koncie bardzo udane dwie części Dead Island i podobnej tematyce. Najnowszy tytuł naszego rodzimego studia jest najgrywalniejszą, najbogatszą i najbardziej dopracowaną produkcją jakie znajdziemy w ich portfolio, przeznaczoną dla dorosłego odbiorcy. I pierwszym poważnym kandydatem do gry roku.


Przygodę rozpoczynamy bardzo standardowo, lądując w samym centrum wydarzeń jako agent, próbujący odzyskać pewne dokumenty i namierzyć pewną osobę. Co nie jest już takie standardowe, to samo miejsce naszej przygody: ogromne, zróżnicowane i odgrodzone od reszty świata miasto opanowane przez zainfekowanych ludzi, a raczej śmiało można użyć określenia: agresywne zombie. Akcja nabiera tempa od samego początku, gdy sami zostajemy zainfekowani, i zadanie narzucone nam z góry przez przełożonych schodzi na dalszy plan. Ważniejsze okazuje się samo przetrwanie, zahamowanie przemiany i niesienie pomocy innym ocalałym.


Swoboda, swoboda i jeszcze raz swoboda. Tego aspektu brakuje w wielu wysokobudżetowych produkcjach. W Dying Light jej nie brakuje. Nasz bohater od samego początku jest bardzo zwinny, potrafi szybko biegać, wdrapywać się na wysokie przeszkody i skakać między budynkami. I z każdą chwilą nadal się rozwija, zyskując co raz to nowe umiejętności, zarówno te pomagające przy szybkim przemieszczaniu, jak i używane podczas walki z przeciwnikami. Walki dość brutalnej, bezpośredniej, z użyciem nie tylko nóg i pięści, ale również wszelkiej maści noży, tasaków, maczet, kijów baseballowych i rożnych przedmiotów użytku codziennego a czasami nawet broni palnej. Sami jesteśmy w stanie zmodyfikować i ulepszać ten sprzęt, lub wytworzyć np. koktajl mołotowa, opatrunek lub prowizoryczną tarczę. Jednak bardzo często to właśnie ucieczka jest jedynym sposobem na przetrwanie do następnego dnia. Sama przygoda jest dość długa, a oprócz naszej głównej misji możemy podjąć się wielu innych zdań. Przede wszystkim ratujemy innych ludzi z opresji, pomagamy im zdobyć lub odzyskać cenne przedmioty, zabezpieczamy kolejne kryjówki i bazy wypadowe. Przeciwnicy to nie tylko wolniejsze odmiany nadgniłych już nieco zombie, których możemy unikać poruszając się po dachach budynków. Świeżo zainfekowani ludzie, którzy nie powstrzymali rozwoju choroby bardzo szybko stają się niezwykle agresywni i potrafią wspinać się po budynkach. Na swojej drodze spotkamy również szabrowników, bandytów i zmilitaryzowane grupki wrogo nastawionych do nas ludzi. Jednak największe niebezpieczeństwo czai się na nas w nocy...


Gra nie należy do łatwych, zwłaszcza na początku. Szybko przekonamy się o tym, jak ciężkie okazałoby się przetrwanie w tak spartańskich warunkach. I chociaż z czasem nauczymy się rozprawiać nawet z większą ilością zombie, unikać ich ataków i kontrolować sytuację za dnia, tak w nocy wszystko ulega diametralnej zmianie. Z kryjówki usłyszycie w swoim podręcznym radio komunikat o tym, aby jak najszybciej wracać do bazy lub znaleźć bezpieczne miejsce na noc. Jak tylko słońce zachodzi i robi się coraz ciemniej, ze swojego letargu budzą się te najniebezpieczniejsze okazy zainfekowanych. Ponieważ uczulone są na światło, na polowanie wychodzą dopiero w nocy i wtedy to my stajemy się zwierzyną, dlatego noc musimy starać się przeczekać w bazie lub zabezpieczonej wcześniej kryjówce. Można próbować po cichu zakradać się za plecami tych krwiożerczych bestii, ale nie zawsze się to udaję, wtedy dramatyczna ucieczka jest naszą jedyną opcją. Dramatyczna, ponieważ czujemy ich oddech na plecach i każdy nawet najmniejsza błąd, potknięcie czy źle wymierzony skok może oznaczać koniec.


            Wykonanie gry stoi na niezwykle wysokim poziomie, co rusz możemy podziwiać nie tylko wspaniałe widoki, ale również dbałość na najmniejsze detale. Chociaż akcja toczy się w fikcyjnym mieście, moglibyśmy spokojnie uznać to miasto za jedno z najlepiej odwzorowanych, istniejących naprawdę miejsc. Zmienny cykl dnia i nocy pozwala nam podziwiać całą gamę efektów świetlnych. Wiatr kołysze roślinnością a deszcz potrafi mocno ograniczyć widoczność. Głosy postaci zostały podłożone perfekcyjnie, zaś muzyka dodaje swoje trzy grosze do niezwykłej atmosfery. Do naszej gry możemy zaprosić innych graczy, aby wspólnie wykonywać zadania i odkrywać nowe miejsca w tym pięknie wykreowanym świecie. Dla wszystkich miłośników tematyki związanej z zombie, z apokalipsą jak i również fanatyków survivalowych jest to pozycja obowiązkowa. Tylko pamiętajcie aby przed zmierzchem znaleźć bezpieczne miejsce. Zresztą, nawet nie musicie o tym pamiętać, jak tylko zacznie robić się ciemno, usłyszycie pierwsze odgłosy przebudzających się koszmarów, a głos jednego z ocalałych w radiu podpowie Wam: "Przetrwajcie do świtu, Dobranoc i Powodzenia!"