poniedziałek, 30 stycznia 2017

Homefront The Revolution – słaby start, świetny finisz




Będąc fanem walki partyzanckiej w grach, śledziłem losy tej gry od samego początku. Bardzo dobrze wspominam pierwszą część Homefront, gdzie nie wszystko do końca zagrało: kampania dla pojedynczego gracza, chociaż miała swoje dobre momenty, była troszkę za krótka i potrafiła kilkukrotnie się zawiesić podczas jej przechodzenia. Ale na pewno nie brakowało jej świetnego klimatu walki partyzanckiej, zaszczucia i przygniecenia przez przeważające siły wroga i kilku naprawdę dobrych rozwiązań. Nowa część, na nowszej generacji miała zaoferować otwarty świat, dłuższą kampanię, większą różnorodność i oczywiście lepsze wykonanie.


I jak się okazało w dniu premiery, nie obyło się bez problemów, i to nie małych. Słaby framerate, błędy i niesatysfakcjonująca rozgrywka były głównymi powodami zaniżania ocen. Wydawać by się mogło, że zmiana dewelopera i przeciągające się prace spowodowały wypuszczenie niedokończonego produktu. Mam to szczęście, że moje pierwsze spotkanie z grą zaliczam pół roku po premierze, gdy twórcy grę już połatali. Zawsze chciałem dać jej szansę, bo bardzo podobał mi się ten pomysł na grę. Gdy okazało się, że główne zarzuty zostały oddalone a cena spadła o więcej niż połowę, nadszedł czas na walkę z najeźdźcą.


Fabularnie dostajemy od razu mocnego kopa, gdy świeżo wciągnięci do ruchu oporu widzimy zdziesiątkowanych na naszych oczach towarzyszy. Ratujący nas w ostatniej chwili przywódca ruchu sam wpada w tarapaty, musimy zrobić wszystko aby odbić go z rąk nieprzyjaciela. Ale właściwe dlaczego musimy walczyć? Korea Północna pomogła USA w prowadzeniu wojen na kilku frontach i dostarczała im sprzętu wojskowego, który następnie w dogodnym dla siebie momencie mogli wyłączyć i wykorzystać przeciw nim, przejmując całkowicie władzę nad państwem. Na zniszczonych wojną terenach Filadelfii będziemy walczyć o każdy kawałek ulicy, wykorzystać partyzanckie techniki, częściej chowając się i uciekając niż wchodząc w bezpośrednie starcia. I taki charakter rozgrywki mi jak najbardziej odpowiada.
 

Gra śmiga na silniku CryEngine i wygląda bardzo dobrze. Od samego początku widzimy dbałość od detale, pomieszczenia wypełnione są szpargałami, drobiazgami, zazwyczaj porozrzucanymi w nieładzie. Nie ma tutaj mowy o kilku obiektach na krzyż w pustych pomieszczeniach. Wszędzie czuć atmosferę zaszczucia i bezradności wobec silniejszego oprawcy. Widać ślady po walkach, poprzewracane stoły i szafy, rozwalone sprzęty, dziury w ścianach, nieład i harmider.



Wszystko przedstawione w wysokiej jakości teksturach z drobiazgową dbałością o detale, ze wspaniałym oświetleniem i świetnie zrealizowanym trybem dnia i nocy. Wraz z upływem czasu, zmienia się położenie słońca, przez co miejscówki potrafią prezentować się bardzo realistycznie, z wpadającymi przez okno promieniami słońca, jak i rozświetlone przez wieczorne ogniska lub flary. Dodatkowo zmianie ulega pogoda, z rewelacyjnie zrealizowanym deszczem, który stopniowo, kropelka po kropelce „nawadnia tekstury”, aby po wszystkim pozostawić odbijające otoczenie kałuże na ulicach i chodnikach.



Warto od razu zaznaczyć, że do większości budynków, piwnic i skrytek można wejść, schronić się, przeczekać obławę, znaleźć coś ciekawego, i może przy okazji zaatakować wroga z dogodnego stanowiska. Większość dachów i balkonów również można wykorzystać, zwłaszcza do obserwacji, zaczajki, planowania. Pójście na otwartą wojnę z przeważającymi siłami przeciwnika mija się z celem. Przez większość czasu jesteśmy dziesiątkowani, zdominowani i walka partyzancka odgrywa tutaj główną rolę.



Mapa została podzielona na kilka stref, między którymi przemieszczamy się za pomocą tuneli. Strefy są oznaczone kolorem żółtym oraz czerwonym. Różnią się one nie tylko wielkością, ale przede wszystkim mechaniką rozgrywki. Strefy żółte reprezentują zamieszkane przez obywateli tereny, w pełni opanowane przez koreańską armię. Cywile bardzo często są zaczepiani przez żołnierzy i poniżani, czasami nawet zabijani bez powodu. Regularnie odbywają się najazdy na mieszkania. Temu wszystkiemu możemy zapobiec, jeśli zareagujemy w porę. Podbudujemy w ten sposób nastroje i morale do walki z najeźdźcą. Ale musimy tego dokonywać po cichu, unikać żołnierzy, chować się za innymi mieszkańcami i nie dać rozpoznać, gdyż od początku gry jesteśmy na czarnej liście, wśród najbardziej poszukiwanych.



Czerwone strefy to z reguły pole bitwy, gdzie wroga armia od razu otwiera ogień do wszystkich w zasięgu wzroku. To tutaj najczęściej dochodzi do ostrej wymiany ognia i ataków na patrole. Te strefy charakteryzują się również dużo większym terenem działań i otwartymi przestrzeniami. Jedne i drugie są na początku w pełni okupowane przez wrogie siły, które etapami musimy zwalczać. Najpierw włamujemy się do punktów dostępowych, następnie w dogodnych miejscach zakładamy punkty obserwacyjne i kryjówki, odnajdujemy porzucone zapasy i podbijamy siedziby wroga. Często musimy się nagłowić, aby dostać w wyznaczone miejsce: skorzystać z sąsiedniego dachu, wskoczyć przez okno motorem, lub zdalnie sterowanym samochodzikiem z ładunkiem wybuchowym dostać się do pomieszczenia przez jakąś szparę i wysadzić zalegający gruz po drugiej strony drzwi.



Do poruszania się po czerwonych strefach można wykorzystać motor. Będziemy się rzucać w oczy i szybko wyłapie nasz najbliższy patrol, ale zawsze możemy mu szybko uciec. Poza tym to całkiem przyjemny sposób poruszania się po rozległych terenach, zwłaszcza gdy już wypędzimy armię nieprzyjaciela. Gorzej jeśli zauważy nas ogromny „sterowiec”, wiszący wysoko nad miastem i skanujący teren z powietrza. Wówczas zostanie przeprowadzony atak niemal z każdej strony z wykorzystaniem piechoty, pojazdów, snajperów. Sterowce wydają charakterystyczny odgłos, dlatego szybko nauczymy się ich unikać, chowając w budynkach i pod zadaszeniami. Do większości mieszkań i ruin można wejść i w miarę możliwości zwiedzić prawie każde piętro. Szukanie ukrytych schowków, specjalnie pochowanych zasobów i ogólne szabrownictwo daje dużo frajdy. Za wszelkie znalezione kosztowności i przydatne przedmioty dostajemy pieniądze, za które ulepszamy sprzęt.


Przejmowanie kolejnych dzielnic daje nam specjalne punkty technologiczne, za który odblokowujemy nowy arsenał i gadżety, natomiast za pieniądze kupujemy ulepszenia i dodatki. Sprzęt możemy swobodnie modyfikować w locie, nie tylko dokręcając lunetę, podpórkę lub tłumik, ale również całkowicie modyfikując daną broń. Karabin maszynowy możemy w każdej chwili przerobić na ciężki karabin maszynowy lub granatnik, a kusza służy również jako miotacz ognia lub garłacz. Do tego mamy między innymi pistolet, strzelbę, snajperkę i wyrzutnię rakiet.


Koktajle Mołotowa i granaty do podstawa, dodatkowo dochodzi urządzenie hakujące i fajerwerki odwracające uwagę. Co jednak ciekawe, to sposób ich wykorzystania. Możemy bezpośrednio rzucać te gadżety np. komuś pod nogi, ale również wykorzystać zdalnie sterowany samochodzik, przyczepić do zabawki z czujnikiem aby to wróg sam wpadł w pułapkę lub zdetonować zdalnie w dowolnym momencie wykorzystując smartfon. Sam telefon to wielofunkcyjne urządzenie komunikacyjne, służące nam dodatkowo jako dziennik, mapa, czujnik najbliższych składowisk zapasów. A wbudowany aparat pomoże odznaczyć wrogów i przyda się w kilku misjach.


Kampania jest dosyć długa, aby odbić każdą dzielnicę i przejąć w całości wszystkie tereny oraz skończyć tryb fabularny, musimy poświęcić minimum 20 godzin. Dodatkowo tryb dla wielu graczy pozwala rozwijać nowo utworzoną postać w podobnych scenariuszach, gdzie razem z innymi towarzyszami odbijamy więźniów, zasadzamy się na patrol, przejmujemy dzielnice lub po prostu musimy przetrwać. Niestety gra nie jest na tyle popularna, aby bez problemu znaleźć chętnych do zabawy i musiałem sporo się naczekać zanim zebrała się ekipa do partyjki. Ponadto muzyka, chociaż jest jak najbardziej w porządku, często leci zapętlona i niektóre kawałki powtarzają się i nudzą bardzo szybko.


Jak to się stało, że jedna z najciekawszych gier 2016 roku przeminęła niemal bez echa? Niestety wygląda na to, że niedopracowany produkt lepiej przytrzymać jeszcze na warsztacie, dopracować, usunąć błędy i wypuścić w takiej postaci, aby recenzenci nie musieli zaniżać ocen. Większość minusów wymienianych w recenzjach było nieobecnych w chwili, gdy grałem w Homefront The Revolution, około pół roku po premierze. Nie żałuję ani chwili, i trzymam kciuki za powstaniem kontynuacji.